Staropolska gościnność w Dolinie Bugu

W upalny czerwcowy weekend wybraliśmy się z Przyjaciółmi do uroczego zakątka na Podlasiu, świętować okrągłe jubileusze. Po dwóch godzinach drogi z Warszawy na wschód, znaleźliśmy się „in the middle of nowhere” czyli w środku niczego. Tu kończy się Polska, rzut kamieniem do granicy białoruskiej. Kolorowa, mała wieś Borsuki na terenie Parku Krajobrazowego „Podlaski Przełom Bugu”, a w niej Dwór Zaścianek. Nie hotel, nie pensjonat, nie typowa agroturystyka. Trudno zakwalifikować to miejsce do oficjalnych kategorii turystycznych. Dom pełen dobrej energii, gościnności, obłędnych smaków i aromatów, w którym od progu witają Gospodarze, pani Ela i Zbyszek Aftaruk ze swoimi Dziećmi i milusińska suka Texa.

 

 

Czas jakby się tu zatrzymał. Potęguje to klimat starych budynków, na bazie których powstał Dwór: przeniesionej tu 100-letniej drewnianej szkoły i plebani z niedalekiej wsi Neple. Po wejściu przez barokowy portyk, typowy w architekturze kresowych dworów, trafiamy do stylowego wnętrza, urządzonego ze smakiem, ale przede wszystkim z sercem. Dom z duszą – każdy mebel czy detal ma swoją historię i pozwala przenieść się w przeszłość.

 

 

Położenie Zaścianka pozwala na uprawianie szeregu aktywności sportowych, od zwyczajnych spacerów przez nordic walking po rowerowe eskapady przez dziewicze łąki i lasy południowego Podlasia, pełne fauny i flory. Można tu również pograć w siatkówkę czy popływać  w odkrytym basenie. Ptaki o świcie dają takie koncerty, że spać nie można, ale jaki to miły powód  zarwanej nocy. W upalne poranki, po obfitych śniadaniach, snuliśmy się z bocianami po bujnej nadbużańskiej łące, patrząc jak rzeka równie leniwie meandruje pod błękitem czerwcowego nieba.

 

 

Kuchnia w Zaścianku jest obłędna – nie dziwię się zatem, że Dwór ma swoje miejsce na liście Dziedzictwa kulinarnego Mazowsze, a od 2010 roku jest członkiem organizacji Slow Food. Trafiliśmy na tematyczny weekend „Szparagi, wino i jazz”. W menu zatem, podczas każdego posiłku, były potrawy ze szparagami. Jedzenie przygotowywane jest przez Gospodarzy z własnych produktów – czego tam nie ma! Chleby, masło, jajka, sery, mięsa, wędliny, warzywa z ogrodu i owoce z sadu, przetwory, ciasta, kompoty i nalewki. Czuć to w każdym kęsie i można nie odchodzić od stołu!

 

 

Gospodarze zapewnili nam jednak moc atrakcji, żebyśmy przy stole za długo nie siedzieli 😊 W sobotę ruszyliśmy na lunch (niektórzy rowerami!) na plantację szparagów Państwa Religioni we wsi Kolonia Klimczyce, rozciągającej się malowniczo na skarpie nad Bugiem. Ponoć najlepsze szparagi w regionie! Pan Olgierd oprowadził nas po plantacji, pokazując, jak rosną szparagi, jak je zbierać, opowiadając o sztukach i sztuczkach, aby zbiory były udane. Tutejsze szparagi reprezentują jeszcze stare odmiany i do ich uprawy nie stosuje się nawozów. Można tu spotkać szparagi żeńskie, które są już rzadkością! Chrupaliśmy je na surowo, prosto z pola. Przepyszne!!!! Po edukacji na polu, w cieniu jabłoni, Pani Hania pokazywała i opowiadała, jak rozpoznać świeże szparagi, jak je przygotowywać, aby wydobyć pełnię smaku i nie „zepsuć” efektu końcowego. Pamiętajmy, że szparagi muszą „gadać” – pocierane o siebie wydają specyficzny dźwięk. Powinny mieć też neutralny zapach. Dla nas Pani Hania przygotowała iście królewską zupę-krem z białych szparagów. Niebo w gębie! Szkoda, że sezon taki krótki – zwykle koniec czerwca to ostatnia chwila na świeże szparagi.

 

 

 

Po powrocie z plantacji, czekał już na nas David Gaboriaud – Francuz, od kilku lat mieszkający w Polsce, kucharz z zamiłowania, pasjonat życia, kochający dobrą kuchnię, której tajniki poznawał dzięki swoim rodzicom. Podczas warsztatów zdradził nam kilka sztuczek i tak przygotowaliśmy szparagi zielone z chorizo, ziemniakami i truskawkami, białe grillowane szparagi z chimichurri i serem grana oraz sałatę z surowych zielonych szparagów z szalotką, szczypiorkiem i świeżymi ziołami, które to dania zjedliśmy później na kolację. No powiem Wam, był szał… nie zdążyłam zrobić zdjęć…

 

 

W międzyczasie robiliśmy „miejsce” na kolejne pyszności przy, wyselekcjonowanych przez Roberta Mielżyńskiego, winach, których sekrety zdradzał nam tego dnia na żywo, podczas degustacji. Mój subiektywny wybór to burgundzkie Bernard Defaix Chablis. Wieczorem, zgodnie z planem, celebrowaliśmy jubileusze, przy orzeźwiającym prosecco i tradycyjnym podlaskim marcinku, przywiezionym przez Mirę, specjalnie na tę okazję, z Bielska. Magiczną atmosferę stworzyli dla nas Patrycja Modlińska i Robert Osam, w towarzystwie jazzowych i poetyckich nutek.

 

 

 

Nie dziwne, że ociągaliśmy się z pożegnaniem z Zaściankiem w niedzielę do południa. W okolicach jest moc atrakcji: Mielnik z wieżą widokową na dolinę Bugu, skansen w Drohiczynie, św. Góra Garbarka – legendarne święte miejsce wyznania prawosławnego, więc jeszcze wybraliśmy się na wycieczkę. Chcąc zaoszczędzić czas, przeprawiliśmy się promem w Zabużu na drugą stronę rzeki, do Mielnika a stamtąd pojechaliśmy do Koterki. Kilometry puszczy, gdzie spotykasz tylko dzikie zwierzęta, nagle droga się kończy, dojeżdżasz do szlabanu i …. granica państwa. W głębi lasu zaś uroczysko, a  na nim drewniana parafialna cerkiew prawosławna pod wezwaniem Ikony Matki Bożej „Wszystkich Strapionych Radość” (wzniesiona w latach 1909–1912) oraz otoczone kultem źródełko.  Chwila zatrzymania i zadumy. Wszechobecną ciszę przerywał tylko szum wiatru w koronach drzew, słońce chyliło się ku zachodowi, zapowiadając koniec podlaskiego, wspaniałego weekendu w rytmie slow.