Nowe życie i ukraińskie smaki w willi Siedlanowskich

Stare przedwojenne wille mają w sobie coś. Lubię czasem zabłądzić uliczkami, gdzie w cieniu wiekowych dębów czy ogromnych platanów, prześwitują mury pamiętające czasy dawnej świetności. Każda z nich skrywa swoją tajemnicę, może dlatego są takie intrygujące. Sekrety pięknej willi przy ul. Narbutta 10 postanowił zgłębić Dymitr Borysow z Kijowa.

 

 

Warszawa, rok 1913. Feliks Roch i Inna Siedlanowscy – ambitni, młodzi i bezgranicznie kochający życie i siebie nawzajem. Ona – nauczycielka z Przemyśla (wtedy Ukraina), on – perspektywiczny inżynier i Polak z pochodzenia. O ich miłości i wierności można by pisać wiersze i książki. Feliks wychwalał piękno Inny, jej pragnienie życia i dobre serce. Inna zawsze zachwycona jego talentem, zdecydowaniem i zdolnością rozumienia jej w pół słowa. Feliks zaprojektował ich dom marzeń, pojawiły się trzy córeczki i wreszcie w 1932 roku przeprowadzili się do niego całą rodziną. Niestety Inna ciężko zachorowała, przestała jeść i prawie nie wstawała z łóżka. Najlepsi warszawscy lekarze, znachorzy i astrolodzy nie potrafili postawić diagnozy. Pewien siwowłosy znachor powiedział, że nie ma leków na tą chorobę i uratować życie Inny może jedynie miłość.

Czas biegł, Feliks wziął na siebie wszystkie obowiązki domowe. Nie tylko zajmował się kształceniem swoich przepięknych córeczek, ale codziennie przygotowywał dla nich śniadania, obiady i kolacje. To było dla niego swoistym źródłem pocieszenia. Przepiękne aromaty docierały do sypialni Inny i za każdym razem pytała ukochanego, co smacznego przygotował. Feliks z zachwytem dzielił się z nią swoimi kulinarnymi odkryciami  i marzył, aby pewnego dnia przyłączyła się do niego i córeczek przy wspólnym stole. Nie zważając na to, iż żona za każdym razem jadła w swojej sypialni, Feliks i dziewczynki zawsze nakrywali stół na sześć osób, ciągle czekając. Mąż wkładał tyle miłości i duszy w swoje nowe hobby, że uzdrowiła ona w końcu Innę. Z każdą łyżką barszczu, przygotowanego według przepisu babci, z każdym pierożkiem, zlepionym własnymi rękami, na który przepis wiele lat temu Inna przywiozła z Przemyśla, wracała do zdrowia i nabierała sił. W końcu przyszedł szczęśliwy moment, od którego szóste miejsce przy stole podczas obiadu, nigdy już nie było puste. Przywróciwszy Innie pragnienie życia, Feliks rozwinął w niej miłość do gotowania. Ona  dzieliła się z mężem starymi przepisami, które pozostały po prababci z Ukrainy, a on z radością je realizował według własnego uznania. Ciągłe eksperymenty ze smakami i produktami zachwycały także przyjaciół, którzy zawsze chętnie przyjmowali zaproszenie na obiad lub kolację u rodziny Siedlanowskich. Z czasem takie wizyty stały się tradycją przy ulicy Narbutta i każdy pragnął trafić tu na bankiet.

 

 

Ta historia urzekła Dymitra Borysowa – ukraińskiego biznesmena i restauratora, właściciela dwunastu lokali w Kijowie, w tym tamtejszej Kanapy – na tyle, że po dwóch latach na warszawskim Mokotowie powstała Kanapa, elegancka restauracja z nowoczesną kuchnią ukraińską. Jarosław Artiuch, szef kuchni, w różnych zakątkach Ukrainy i Polski, na farmach i w hodowlach, szuka ciekawych lokalnych sezonowych produktów, łączy tradycyjne i innowacyjne kulinarne techniki, aby tworzyć potrawy grzechu warte.

 

 

 

 

Wizytówka restauracji to zestaw degustacyjny, który składa się z 10 dań, a wśród nich małże na kamieniu, mus z karasi z kremem z ostryg, nadziewany topinambur. Do każdego dania gościom proponowany jest napój, zgodnie z zasadami foodpairingu. Mój subiektywny wybór, jako wielbicielki nalewek, to najdoskonalsza orzechówka, jaką kiedykolwiek piłam! Z dań, których miałam przyjemność spróbować, „na języku” do dziś został pasztet z wątróbki kaczej i kurczęcej z marchewkowym musem (ciekawie podany w puszce!)  oraz czarne pierogi z sandaczem. Niebanalny sposób podania dań  nie jest na szczęście przerostem formy nad treścią i odnajdziemy w nich naprawdę dobry smak.

 

 

 

 

 

 

Wielbiciele śniadań „na mieście” też mają w czym wybierać: miodowa granola z jogurtem, orzechami i owocami, jaja po benedyktyńsku z łososiowym pstrągiem, sosem holenderskim i brioszą, ostrygi z salsą pomidorową z kawiorem ze śledzia, mini stek z dojrzewającej wołowiny z jajkiem, smażonymi grzybami i warzywami, do tego pachnące ciepłe pieczywo z masłem cytrynowym, miody, lekwary (domowe dżemy).

 

 

 

 

Uprzedzam: tanio nie jest, ale to nie bar mleczny a luksus zjedzenia świeżych, dobrze wyselekcjonowanych i przygotowanych z najwyższą starannością i co najważniejsze – sercem! – potraw, jest bezcenny. Zwłaszcza z historią Siedlanowskich w tle, w domu zawsze wypełnionym miłością, pragnieniem życia i zamiłowaniem do sztuki kulinarnej.

Fot. Archiwum Restauracja Kanapa