5 książek, które warto podarować na Gwiazdkę (i nie tylko)

Oto mój subiektywny wybór 5 książek, które warto podarować na Gwiazdkę, sobie też. Dobra książka to zawsze trafiony prezent. Pod warunkiem oczywiście, że obdarowany lubi czytać. Jeśli zaś lubi, warto wiedzieć, czym się interesuje. Miłośnicy klasyki mogą znudzić się przy dziewięciu tomach „Gry o tron”, a fani Lema czy Sapkowskiego – mogę się założyć – nie przebrną nawet przez wstęp do bestsellera Katarzyny Grocholi. Panowie niekoniecznie zachwycą się przygodami Bridget Jones, jak również nie wszystkie panie będą, z wypiekami na twarzy, czytać po nocach „50 twarzy Greya”. Przyznaję, że prócz tej ostatniej, zaliczyłam wyżej wymienione.

Po ciężkiej lekturze zwykle sięgam po beletrystykę, dla przewietrzenia umysłu. Uwielbiam niebanalne biografie, powieści z ciekawym tłem historycznym różnych epok, nie pogardzę sensacją w stylu Agaty Christie i Jo Nesbo, no a kulinarne smaki i smaczki – to wiadomo, chleb powszedni, zawsze pod ręką 😊 Jako, że sezon ogrodowy i tzw. plener kończy się, gdy słońce coraz niżej na horyzoncie, a wieczory coraz dłuższe, od listopada wchodzę w tryb czytelniczo-serialowy. Tym razem pochłonęłam (inaczej tego nie można nazwać) tytuły, wobec których po prostu nie da się przejść obojętnie. Nie zawiedziecie się!

P. S. Uprzedzając pytania: naszej świeżej Noblistki jeszcze nie czytałam, ale i tak teraz wszyscy o tym, więc ja o czymś innym.

 

Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak. – Anna Kamińska

 

 

Któregoś dnia moja kochana Przyjaciółka Iw, pożeraczka książek, filmów i sztuk teatralnych i mój wielki autorytet w kwestii szeroko pojętej kultury, podsunęła mi Simonę. No, nie spodziewałam się, że tak wsiąknę. Celowo zaczynam od niej, gdyż porwała mnie bez reszty. Od pierwszej strony poczułam z Simoną szczególna więź.

Czy dlatego, że jej babcia, Maria Kossakowa z Kisielnickich pochodziła ze szlacheckiej rodziny z ziemi łomżyńskiej – może znała się z moją prababcią? Może pewien system rodzinny i zachowania z lat młodości, niespełnione marzenia rodziców, w końcu miała być czwartym Kossakiem? Czy dlatego, że Kraków bliski mi, dzięki kilku wspaniałym osobom, które były albo wciąż są w moim życiu. Może miłość do przyrody, chęć życia blisko i w zgodzie z naturą?

Simona też bardzo chciała do, jakże dzikiego wtedy, Bieszczadu, ale, że Bieszczadzki Park Narodowy dopiero się tworzył, na tzw. „międzyczas” wyjechała do pracy w Białowieży i już w puszczy została. I znów Podlasie. Pochowana jest zresztą w Porytem, w gminie Stawiski, niedaleko Łomży – rodzinnego miasta mojej Mamy.

Simona Gabriela. Ostatnia Kossakówna, wychowywana u schyłku świetności krakowskiej arystokracji, od dzieciństwa szukała swego miejsca na ziemi. Ganiona przez ojca, że nie potrafi utrzymać pędzla, traktowana przez matkę często gorzej niż domowe psy, kontrowersyjna, bezkompromisowa, silna, walcząca o swoje „ja”, a jednocześnie głodna uczuć i pełna emocji, nierzadko ukrywanych przed światem. Najwięcej miłości miała dla zwierząt i roślin. Świat przyrody pochłaniał ją bez reszty, ludźmi potrafiła gardzić. Chciała żyć prosto i blisko natury, właśnie wśród zwierząt znalazła swoje szczęście. Magiczna Dziedzinka – jej raj na ziemi.

Drewniana leśniczówka w Puszczy Białowieskiej, bez prądu i wody, gdzie spędziła ponad trzydzieści lat. Mieszkała pod jednym dachem z dzikiem, spała w łóżku z rysiem, przyjaźniła z krukiem, karmiła z butelki sarny, ratowała zwierzęta i rozmawiała z nimi, narażając się przez to na przydomek „czarownicy”. Kobieta – naukowiec, ekolog, autorka uznanych filmów i słuchowisk radiowych. Wielobarwna, nietuzinkowa, szczera do bólu, oddana sprawie, nierozumiana przez otoczenie. Resztę musicie przeczytać sami…

 

Śpiewaj ogrody – Paweł Huelle

 

 

Wspomniana Iw – a jakże! – moja literacka „guru”, znająca mnie od podszewki, bo ponad 20 lat, sprezentowała mi Huellego na urodziny. Zabrałam się po sezonie, wiadomo. Na zmianę z Simoną. I tu dylemat: co teraz czytać??? Najchętniej obie naraz. Dzieliłam więc wieczory i noce, między Podlasie i Pomorze. Paweł Huelle, rodowity gdańszczanin, zakochany jest w swoim mieście i pokazuje je tak, że nie sposób nie podzielić jego uczuć. Jak zahipnotyzowana, chłonęłam historię Grety i jej męża, niespełnionego kompozytora, z Kaszubami w tle i nieodkrytymi, mrożącymi krew w żyłach, sekretami  sprzed wieków stylowego oliwskiego dworku.

Historię jakże piękną, ale i tragiczną, misternie skomponowaną, jak tajemnicza opera Wagnera, której poszukiwał Ernest Teodor Hoffman. Wagner, uwielbiany przez Hitlera, dochodzenie tego ostatniego do władzy, międzywojenna wielokulturowość, mnogość tradycji i nacji, narastające napięcie, aż wreszcie wybuch wojny i zburzenie starego świata oraz powojenne próby odbudowania tego, co już bezpowrotnie przeminęło. W tym wszystkim przyjaźń Grety z polskim kilkuletnim chłopcem i niesamowita wola życia, przetrwania mimo wszystko, dla miłości, dla siebie nawzajem.

Mimo wielu dziejowych mroków, uwodzicielska i chwytająca za serce, mistrzowska proza. Więcej nie powiem…

 

 

 

Europa na winnych szlakach/od winnicy do winnicy/ – Tomasz Prange-Barczyński

 

I nagle wchodzi Tomasz! Tomasz Prange-Barczyński! Z winem. W szczególności z książką o winie, jeszcze pachnącą świeżym drukiem. Pamiętam, gdy w czasach nieistniejącego już niestety Radio PiN, następowała święta godzina, w której z nabożnym skupieniem, wsłuchiwałam się w felietony Tomka i jego hipnotyzujący, głęboki głos. Już w ich trakcie chciałam, nie tylko biec do sklepu po opisywanego właśnie furminta czy burgunda, ale pakować walizkę i jechać do źródła, do winnicy, z której pochodzi.

A już, gdy któregoś pięknego dnia, podczas starego, dobrego Festiwalu Magazynu Wino i jednego z seminariów, poznałam mojego guru i siedziałam obok wpatrzona niczym w obraz, gdy opowiadał o kalifornijskich zinfandelach, do których potem parowaliśmy czekolady, no to już niebo, raj, kosmos i w ogóle! Tym prędzej pognałam po książkę i zaczęłam włóczyć się z Mistrzem po winnych szlakach Europy.

Tomek nie tylko wie wszystko o winie, ale potrafi tak opowiadać i pisać, że wciąga, jak najlepsza szpiegowska powieść. W sumie można powiedzieć, że szpiegował. Winiarzy – ludzi, którzy wino tworzą, dla  których ich winnica jest całym światem, a czytając o ich pasji, chce się z nimi od razu być.  Poznajemy wino przez pryzmat ludzkich doświadczeń i pracy, wielowiekowej historii, dziedzictwa, kultury.

Podróżujemy przez trzynaście krajów, od Portugalii przez Szwajcarię czy Chorwację, po Grecję i Armenię, nie omijając przy tym własnego polskiego podwórka! Jest tu opowieść, jest winiarskie ABC, najlepsi producenci, topowe wina z regionu czyli #musthave, jak również przydatne praktyczne wskazówki i adresy, gdzie można nie tylko napić się boskiego trunku, ale też dobrze zjeść i przenocować. Wino, jak pisze Tomek, to tylko pretekst do podróży – zawsze smakuje najlepiej tam, gdzie powstaje, pite z człowiekiem, który je zrobił. Czytajcie, jedźcie, pijcie, rozmawiajcie!

 

Portugalia do zjedzenia  – Bartek Kieżun

 

Gdy już mowa o Portugalii, nie tylko winem ona stoi. Niestety nie byłam tam jeszcze, choć jest na mojej „krótkiej liście” kulinarnych destynacji. Palcem po mapie a ostatnio po kartach znakomitej książki Bartka Kieżuna, znanego jako Krakowski Makaroniarz. Rok temu na gwiazdkę, nabyłam w ramach vouchera podarunkowego pewnej sieci, „Italię” tegoż autora. Podoba mi się konsekwencja, zarówno w piórze, jak i obrazach, w podawaniu potraw i przepisów na nie, osnutych opowieścią o miejscach, ludziach, wrażeniach, emocjach.

W „Portugalii do zjedzenia” autor zabiera nas w niesamowicie kolorową i smakowitą podróż po kuchni barwnej, niczym azulejos, ale jednocześnie prostej, szczerej, zrozumiałej. Rześki zapach oceanu, mieszający się z gorączką interioru, sprawia, że przenosimy się wieki wstecz, wyprawiamy w morze z żeglarzami po skarby, poznajemy tajemnice , wtapiamy w historię i  prawdziwy klimat najodleglejszego zachodniego zakątka Europy.

Kilka dań już przetestowałam na moim stole i powiem Wam, że i bez galicyjskiej kapusty, która niestety nie rośnie w moim ogrodzie (jarmuż czynił honory), zupa caldo verde, jeden z cudów portugalskiej gastronomii, smakowała wybornie. Uboga, chłopska kuchnia z Minho skradła moje serce, a serca moich Przyjaciół, innego wieczoru, skradł tuńczyk w warzywach, rodem z Tejo, choć super bohaterem okazał się tu… liść laurowy. O paście z sardynek nie wspomnę. Sami spróbujcie!

 

Jak nakarmić dyktatora – Witold Szabłowski

 

Lekturą najbardziej kontrowersyjną, wcale nie lekką i przyjemną, ale za to arcyciekawą i dobrą lekcją historii, okazała się literatura faktu „Jak nakarmić dyktatora”, Witolda Szabłowskiego, dziennikarza i reportera, autora kilku ciekawych, uznanych na świecie, tytułów. Tym razem poświęcił on cztery lata, szukając kucharzy ludzi, którzy wstrząsnęli światem, jeszcze całkiem niedawno, bo w drugiej połowie XX wieku. W pełnym tego słowa znaczeniu, „od kuchni” poznajemy kulisy krwawej władzy Saddama Husajna w Iraku, Pol Pota w Kambodży, Fidela Castro na Kubie, Envera Hodży w Albanii i Idiego Amina w Ugandzie.

Znajdziemy tu opowieści zza kuchennych drzwi, a także przepisy na ulubione dania dyktatorów. Codzienne życie okrutnych satrapów i ich drugie twarze, widziane oczami oddanych i lojalnych kucharzy, wierzących w słuszność racji swych panów. A może chcieli po prostu przetrwać i zapewnić byt swoim rodzinom, karmiąc przywódców rarytasami i modląc się, żeby im smakowało, gdy ci przewracali porządek świata do góry nogami, poświęcając życie milionów ludzi, którzy często umierali z głodu. Bo jak człowiek głodny, to zły – czarny humor i śmiech przez łzy.

Nie da się tego ocenić zero-jedynkowo, czarno-biało. Nie da się jednak przejść obok tych historii obojętnie. Nie zaglądamy tu tylko do garnków i na talerze, ale czujemy klimat tamtych czasów, dostając gęsiej skórki i zastanawiając się, dlaczego i gdzie kończy się człowieczeństwo.