ZJEDZ TO!

Ogromne wrażenie wywarł na mnie film, który obejrzałam dziś podczas konferencji „Biznes, który zmienia świat” zorganizowanej przez Forum Odpowiedzialnego Biznesu  z okazji 15. jubileuszu organizacji, gdzie miałam przyjemność gościć przez ostatnie dwa dni. „ZJEDZ TO” (oryg. Just eat it!) to 74-minutowy dokument, zrealizowany przez parę kanadyjskich producentów filmowych Granta Baldwina i Jen Rustemeyer. W ramach eksperymentu postanowili oni przez 6 miesięcy żywić się tylko produktami żywnościowymi z tzw. odpadów. Sprawdzali okoliczne śmietniki w rodzinnym Vancouver, kupowali za grosze pełnowartościowe warzywa i owoce, przeznaczone do wyrzucenia w sklepach czy na plantacjach, gdyż nie spełniały norm (np. banan nie tak zakrzywiony lub o 1 mm za cienki czy niedostatecznie okrągła pomarańcza), na zapleczach wielkich marketów lub hurtowni odkrywali ogromne kontenery produktów (sosów, jogurtów, czekolad etc.), których ważność kończyła się dopiero za kilka miesięcy. Myśleli, że będą głodować a okazało się, że jedzenie, które znaleźli, przestało się mieścić w lodówce i spiżarni. Dzielili się więc z sąsiadami. Grant przytył 4 kilogramy, ale też odnalazł przyjemność w gotowaniu. Przez pół roku wydali na jedzenie 200 dolarów, a uratowali żywność wartą 20 000 dolarów.

Zobacz zwiastun

Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, ile jedzenia marnujemy. Kochamy jeść, fanatycznie oglądamy kulinarne show, kibicujemy uczestnikom Master Chef i tym podobnych a wyrzucamy do kosza 50 proc. żywności. I nie dlatego, że nie nadaje się już do jedzenia. Dlatego, że nieestetycznie wygląda, ma drobną skazę, plamkę i nie spełnia wyśrubowanych norm, ile ma ważyć i mierzyć. Tony owoców i warzyw lądują na wysypiskach, bo wyrosły nie w tę stronę albo są odrobinę bardziej pomarańczowe albo niedostatecznie zielone. To jakiś absurd!

 

 

Wspomniany film śledzi proces marnotrawienia jedzenia zarówno na farmach produkujących żywność, jak i w naszych domach, gdzie marnujemy 15 do 25 proc. żywności. Żyjemy w kulturze obfitości, kupujemy za dużo, zamiast przed zakupami zrobić listę potrzebnych produktów i przede wszystkim zajrzeć do lodówki, co już w niej mamy. Kupujemy impulsywnie, gdy widzimy piramidkę równiutko ułożonych owoców. Gdy jednak w skrzynce z warzywami widzimy ostatnią sztukę, to myślimy, że coś pewnie jest z nią nie tak. Konsument w zamożnych społeczeństwach myśli: „czemu mam jeść to, co zostało z wczoraj, skoro stać mnie na świeży posiłek”. Gości przyjmujemy na zasadzie „zastaw się, a postaw się”, ma dobrze o nas świadczyć to, że damy im więcej, niż są w stanie zjeść.

 

 

Pokazano również dobre przykłady godne naśladowania. W łańcuchu między bankiem żywności a sklepem spożywczym są specjalne sklepy, które sprzedają za grosze lub rozdają potrzebującym produkty, które jeszcze nadają się do spożycia. Właściciele plantacji zapraszają wolontariuszy na zbieranie tzw. pokłosia, plonów, które umknęły przy zbiorach. Nieopodal Las Vegas istnieje farma świń, na którą trafia 7 proc. odpadów z restauracji w mieście, a te przetwarzane są na karmę dla 2500 zwierząt. W niektórych miejscach doliczana jest dodatkowa opłata za zostawienie resztek na talerzu. Restauratorzy cieszą się, gdy klient prosi o zapakowanie pozostałego jedzenia do domu. W Polsce to wciąż wstyd.

 

Film ujawnia również szeroki, filozoficzny aspekt marnowania produkowanych przez nas zasobów żywności, który ma tak dewastujący wpływ na naszą planetę. Mało kto wie, że kuchenne kubły mocno przyczyniają się do zmiany klimatu. Na wysypiskach z odpadów żywnościowych wydziela się metan, odpowiedzialny za efekt cieplarniany. Z kolei woda, którą zużywa się na świecie do produkcji żywności, mogłaby zaspokoić potrzeby 500 mln ludzi. Cyfry mówią same za siebie.

 

W USA prawo pozwala na przekazywanie żywności osobom potrzebującym. Przyjęta w maju tego roku we Francji ustawa wprost zakazuje sieciom supermarketów niszczenia niesprzedanej żywności, a sklepy o powierzchni ponad 400 m kw. zobowiązała do zawarcia umowy z organizacjami charytatywnymi o przekazywaniu jedzenia. Opornych czekają grzywny do 75 tys. euro lub kara do dwóch lat więzienia. Niesprzedana żywność może też zostać wykorzystana na inne sposoby, np. jako kompost lub pasza dla zwierząt. Nowe prawo przewidziało ponadto wprowadzenie w szkołach i firmach programów edukacyjnych o skutkach marnowania żywności. To inicjatywa podjęta przez władze w ramach szerszej kampanii, która do 2025 r. ma doprowadzić do zmniejszenia o połowę ilości marnowanego we Francji jedzenia. Z oficjalnych danych wynika, że statystyczny Francuz wyrzuca 20-30 kg żywności rocznie, co w skali całego kraju daje roczne straty sięgające 20 mld euro. Niemcy, którzy wyrzucają jedzenie jeszcze częściej niż Francuzi, kilka lat temu uznali, że największe straty mają restauracje i stołówki. Minister rolnictwa proponowała wówczas, aby w restauracjach można było zamawiać posiłki różnej wielkości. Pomysł jednak przepadł i inicjatywy nie udało się przeforsować w skali całego kraju. Rząd zapowiadał zlikwidowanie na niektórych produktach spożywczych nadruku „data minimalnej trwałości”, ponieważ ludzie zbyt często mylą tę datę z informacją o terminie przydatności do spożycia i wyrzucają produkt. Tymczasem takie produkty jak herbata, sól, makaron, ryż czy kasze właściwie jeszcze długo po dacie minimalnej trwałości nadają się do spożycia.

A co na krajowym podwórku? Blisko 2 mln ton żywności rocznie marnuje się w polskich domach. Najwięcej wyrzucamy pieczywa, owoców, wędlin, warzyw oraz jogurtów – wynika z raportu “Nie marnuj jedzenia 2015”, przygotowanego przez Federację Polskich Banków Żywności. Federacja wskazuje, że do marnotrawstwa dochodzi w domach i lokalach gastronomicznych, natomiast przy zbiorach, produkcji, przetwórstwie lub magazynowaniu do strat dochodzi w wyniku błędów i nieprawidłowości procedur. Według raportu Polska znajduje się na 5. miejscu w UE (za Wlk. Brytanią, Niemcami, Francją i Holandią) pod względem marnowania żywności. W 2013 r. Ministerstwo Skarbu, po wielu latach dyskusji i głośnych sprawach ukaranych piekarzy, wreszcie zniosło podatek od żywności przekazywanej za darmo. Wtedy też sieci handlowe zaczęły przekazywać organizacjom społecznym niesprzedany towar, którego termin przydatności do spożycia zbliżał się. To czysty ekonomiczny zysk. Po zniesieniu podatku opłaca się to bardziej niż utylizacja odpadów.

Na moim stole nic się nie marnuje. Nie znam pojęcia „resztki”. Serce mi się kraje, jak coś przeoczę i muszę wyrzucić albo okaże się, że kupiłam nieświeże i niedające się do niczego. Przetwarzam co się da i jak się da. Gotuję na przykład bulion, zwykle na porządnym kurczakowym udku lub skrzydełkach. Udko i skrzydełka podpiekam z miodem lub podsmażam z ziołami, marchewkę, pokrojoną w kosteczkę smażę na maśle osełkowym z solą i pieprzem. Czasem blenduję wszystko razem i dodaję do mielonego mięsa z przyprawami, dzięki czemu powstaje pyszna wersja pulpecików. Kości i inne odpadki mięsne dojada pies sąsiadów. Nie mam problemu z tym, żeby następnego dnia zjeść tę samą zupę lub odgrzać mięso lub sos do makaronu. Regularnie robię przegląd szafek i lodówki, zwykle gotuję z tego, co jest, do sklepu idę z listą zakupów, zgodnie z zasadą „częściej a mniej” , choć zdarza się tzw. spontan, jednak i ten zostaje zwykle szybko skonsumowany. Po obejściu większych sklepów typu Delikatesy Alma (odmowa), znalazłam lokalną małą piekarnię ze sklepikiem, do którego mogę oddawać stare pieczywo. Tegorocznymi plonami z ogrodu obdzieliłam sąsiadów, „krewnych i znajomych królika”.

Kurczak w miodzie

W ramach dobrych przykładów w lokalnej społeczności, polecam w najbliższą niedzielę 25 października Dzień Szabrownika, który tradycyjnie organizuje Gospodarstwo Rolne Ludwik Majlert na warszawskiej Białołęce – przyjeżdżasz, zbierasz i zabierasz tyle, ile uniesiesz.

Szczegóły tutaj