Zimowy powrót na bieszczadzkie manowce

 

 

Wieje wiatr hen od Dwernika,
Wieje wiatr hen od Komańczy…
Czasem pośród buków znika.
Czasem w kłębach kurzu tańczy.

Czasem krąży dolinami.
Czasem w ściany domów stuka…
Jakby kogoś wypatrywał,
Jakby bardzo kogoś szukał.

Kiedyś mnie spotkał w Wetlinie,
Zaczął szeptać wprost do ucha…
I tak trzymał mnie w objęciach
Aż zobaczył, że go słucham.

A ja wytężyłem uszy,
Wciąż nie wiedząc co mi powie.
Wtedy usłyszałem słowa,
Do dziś brzmiące w mojej głowie:

„Tu się tylko raz przyjeżdża,
I nic tego nie odmieni,
Potem albo pozostaniesz,
Albo wrócisz z końca Ziemi.”

 

Tak pięknie napisał dziś spontanicznie Wiesiek Drzewiecki podczas wernisażu fotografii Inki Wieczeńskiej „I to są właśnie moje Bieszczady”.  Kiedy w podziemiach kamedulskich w Lasku Bielańskim Jarosław Tomaszewski, lider zespołu Latający Dywan, uderzył w struny gitary i zabrzmiały pierwsze akordy „Łemkowyny”, znów przeniosłam się duchem na moje ukochane bieszczadzkie cudne manowce…

 

 

Przyjechałam tam po raz pierwszy 15 lat temu i … zostałam. Sercem i duchem. W szczególności w Wetlinie. Był taki czas, że i ciało chciało zostać na dłużej, ale szybko wyleczyłam się z marzenia o domku w górach i przeprowadzce. Domek dobra rzecz, żeby przyjechać na weekend, tydzień, dwa. Znam ludzi, którzy takie marzenia zrealizowali i dobrze sobie radzą, mając swoje pomysły na życie. Nie jest to jednak bułka z masłem, jak wydaje się zwykle nam, gościom, wpadającym na chwilę a może dłużej. Zwłaszcza, gdy zima dopisze, jak tegoroczna.

 

 

Zaraz po świętach wybrałam się na tygodniowy urlop w Bieszczady, gdyż po dwóch latach tęskniłam już potwornie. Kiedyś spędzałam tam większość urlopów, weekendy, nieważne jaka pora roku, każda jest dobra, nawet ulewa i ziąb nie przeszkadzały mi  wsiąść do auta i gnać do mojego raju. Teraz wiedziałam, że coś tam białego sypie od czasu do czasu, choć trudno to było sobie wyobrazić patrząc przez okno na pączkujący bez. Szalejący w Polsce orkan Barbara też nie wróżył dobrze, ale nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Siedem godzin jazdy nie było może sielanką, jednak bezpiecznie znalazłam się u celu podróży w Krzywem a tam czekały na mnie iście zimowe atrakcje. Do pensjonatu mocno pod górę, jakoś optymistycznie pomyślałam, że przecież Fiesta z napędem na przód na zimówkach i tym razem da sobie świetnie radę. Ostrzeżenie numer jeden: jedziesz zimą w Bieszczady, to nawet jak ci mówią, że odśnieżone i da się przejechać, weź łańcuchy a najlepiej poważną furę 4×4, przygotowaną, jak na Dakar. Ostatecznie pojawi się jakaś dobra dusza, która cię wciągnie na górę. Gdy rozum wrócił, porzuciłam auto na dole (dziękuję Oberży Biesisko za miejsce parkingowe),  a Maciek, gospodarz Willi Krywe, przejął mnie i bagaż i podstawił Nissanem Patrolem pod dom. Parę dni później próbowałam znów i utknęłam w pół drogi. Klasycznie więc wieczorową porą odbyła się akcja sąsiedzka – dziękuję panu Piotrowi z Sosnowego Dworu za wsparcie :) Następnego dnia jak zawsze pomocny kolega Tomasz z Krywej Chaty przyuczył do jazdy w trudnych warunkach zimowych i wreszcie po kilku dniach dostałam się o własnych siłach pod same drzwi. Dzięki temu dużo spacerowałam w górę i w dół, ale w końcu między innymi po to tam pojechałam. Zwłaszcza eskapady po ciemku były emocjonujące, zwierzęta na szczęście spały.

 

 

 

Powalający widok z okna na Smerek i połoniny, poranne słońce, oszałamiający błękit nieba, lekki mróz, szadzie na drzewach – jak tu w domu siedzieć! Wstajesz, śniadanie, kawa, pakujesz termos z herbatą, małe co nieco na rozgrzewkę i gnasz na szlak. Ciepłe ubranie, dobre buty, wspaniałe towarzystwo (dziękuję Kasiu, Aniu, Krzysiu, Tomku za cudowny czas!!!), uśmiech i nic więcej nie trzeba do szczęścia. Cisza i spokój, trochę ludzi co prawda się kręciło bo okres sylwestrowy, ale dzięki temu główne szlaki przedeptane. W miejscach mniej popularnych można było zapaść się po pas i bez rakiet ani rusz. I tak sobie idziesz i idziesz, śnieg chrzęści pod nogami, mróz szczypie w nos, ciepłe promienie słońca głaszczą twarz, aż tu nagle odwracasz się i masz to szczęście doświadczenia inwersji… widzisz szczyty Tatr wyrastające ponad morze chmur!  Odległe o prawie 200 km a tu jakby na wyciągnięcie ręki. Docierasz do kultowego schroniska Chatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej akurat na zachód słońca. Bezcenne…

 

Fot. archiwum Anna i Tomasz Kudełka, Krywa Chata

Fot. archiwum Anna i Tomasz Kudełka, Krywa Chata

Fot. archiwum Anna i Tomasz Kudełka, Krywa Chata

 

A po zejściu do Wetliny? Grzane wino u przyjaciół przy kominku z widokiem na Hnatowe Berdo albo u Aleksego w Starym Siole. Rozmowy, a zdarzają się i tańce przeciągające się do późnej nocy, czasem i do rana, co sprawia, że znów porzucasz auto gdzieś na dole i rano zastanawiasz się, które masz odśnieżać, bo w nocy z niebiańskiego worka wysypał się biały puch. Tu szczególne podziękowania dla tegorocznej sylwestrowej ekipy, z którą spontanicznie przywitałam Nowy Rok w Starym Siole i kontynuowałam w Wetłynie! Poniżej przeuroczy Ziggi, noworoczny “budzik” ;)

 

 

 

Narty tym razem odpuściłam, bez przygotowania nie chciałam ryzykować kontuzji. Alpejskich wyciągów nie ma się co spodziewać, ale jeśli jedziemy tam bez wielkich oczekiwań, to stoki w Kalnicy  i Bystrem wystarczą na małą rozgrzewkę. Za to dla biegaczy raj. Kilka oznakowanych tras o różnym stopniu trudności, z założonym śladem, zadowoli najbardziej wymagających. Już niedługo, bo w ostatni weekend lutego tradycyjnie odbędzie się lokalny Bieg Karczmarzyka. Co drugi rok trasa zaczyna się pod Gościńcem Stare Sioło w Wetlinie a kończy w Karczmie Brzeziniak na Przysłupiu, a co drugi odwrotnie. Impreza czysto amatorska, liczy się przede wszystkim zabawa. Mój debiut na biegówkach zaczął się kiedyś od tego Biegu. Leczyłam zakwasy i siniaki przez dwa tygodnie ale było warto :) Co do sprzętu, w Wetlinie i okolicach można liczyć na wypożyczalnie nart biegowych, zjazdowych, ski-turowych, jak i rakiet śnieżnych.  W środy i soboty można wybrać się na dwugodzinną przejażdżkę Bieszczadzką Kolejką Leśną na trasie Majdan k. Cisnej – Balnica – Majdan, start o godz. 12.00.

 

Fot. archiwum Anna i Tomasz Kudełka, Krywa Chata

 

Nie sposób opisać w jednym „odcinku” bieszczadzkich uroków. Niech więc krótka odsłona zimowa będzie początkiem bieszczadzkiego cyklu przygód Anny Ewy Marii. Wspomnień z tych wszystkich lat jest mnóstwo, będą i nowe. Ostatnie tygodnie ferii, śniegu pod dostatkiem, jeśli szukacie pomysłu na wyjazd „last minute” to myślę, że ten kierunek będzie udanym wyborem. Ostrzegam, że nie znajdziecie tam, typowych dla turystycznych kurortów, atrakcji dla dzieci. Mimo osiągnięć cywilizacji, zasięg i wifi nie wszędzie będzie, prąd też potrafią znienacka wyłączyć. I właśnie może to sprawi, że wieczorową porą porozmawiacie, poczytacie, przypomnicie sobie gry z własnego dzieciństwa i zarazicie nimi milusińskich. A w dzień na szlaku… kto wie, może spotkacie bieszczadzkie anioły. Pozdrówcie je ode mnie :)

 

 

 

Mój subiektywny wybór miejsc

 

Noclegi

Gawra

Chaty w Starym Siole

Cudne Manowce

Derkacz

Bieszczadzkie Marzenie

Krywa Chata

Grzechowisko

 

Gastronomia

Gościniec w Starym Siole

Paweł Nie Całkiem Święty

Karczma Brzeziniak

Pod Kudłatym Aniołem

Oberża Biesisko

 

Galerie (warsztaty rękodzieła artystycznego)

Galeria przy Kręgielni, Wetlina

Galeria autorstwa Marianny Wójcik, Gościniec Stare Sioło, Wetlina

Galeria Fantasmagoria, Przysłup

 

Więcej  informacji znajdziecie na stronie Stowarzyszenia Rozwoju Wetliny i Okolic