Serce, energia i sens życia. Z natury!

Łódź. To przyjazne, twórcze i dynamiczne miasto miałam okazję odwiedzić w miniony weekend z okazji IX Międzynarodowych Targów Żywności Ekologicznej i Natuarlnej NATURA FOOD 2016, najważniejszych i największych targów ekobranży w Polsce, będących w ścisłej czołówce imprez tego typu w Europie Środkowo – Wschodniej.  W gronie wystawców obecne były zarówno firmy dobrze rozpoznawalne na polskim rynku bioproduktów, jak i przedsiębiorcy dopiero debiutujący ze swoją ofertą, prezentujący innowacyjne rozwiązania. W tegorocznej edycji Targów wzięło udział ponad 350 firm nie tylko z Polski, ale także z Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Grecji, Włoch, Czech, Litwy i Niemiec. Zdecydowana większość wystawców prezentowała produkty posiadające certyfikaty ekologiczne oraz produkty naturalne, niskoprzetworzone, wytwarzane w oparciu o składniki wysokiej jakości, z segmentu vege, fit, superfoods i ekologicznych linii produktów dla dzieci. Bogatą ofertę zaprezentowali również producenci artykułów nieżywnościowych, takich jak naturalne i ekologiczne kosmetyki oraz środki czystości. Były też suplementy diety, ekologiczne ubrania, opakowania, nowoczesny sprzęt AGD.

 

 

Miałam przyjemność wziąć udział w pierwszym Ogólnopolskim Spotkaniu Blogerów Kulinarnych, które odbyłyo się pod hasłem „Internet w natura w Internecie”. Wraz z Moniką Kucia, dziennikarką i kuratorką kulinarną prowadzącą spotkanie, ekspertami żywieniowymi i producentami, dyskutowaliśmy między innymi o tym, na czym polega jakość naturalnej żywności i siła rolnictwa ekologicznego, jak prezentować produkty ekologiczne w Internecie,  jak opowiadać o szlakach kulinarnych.

 

 

Coraz więcej z nas poszukuje dobrego smaku i jakości, chcąc być blisko natury, życia, stołu, ludzi i Matki Ziemi. Czy to moda, czy wynikająca z głębi duszy i ciała potrzeba, każda motywacja jest dobra. Świat pędzi do przodu, my razem z nim. Więcej i szybciej nie znaczy lepiej i zdrowiej. Warto się zatrzymać, wsłuchać w siebie, poznać swoje prawdziwe potrzeby. Dotyczy to również jedzenia. W pośpiechu łatwo nabyć złe nawyki i przyzwyczajenia. Tłumaczymy się, oszukując samych siebie, że przecież nie mamy czasu. Że to i tamto, że może jutro, pojutrze, za tydzień. Przykładów nie będę szukać daleko. Sama ocknęłam się z letargu parę lat temu, dopiero, gdy organizm odmówił mi posłuszeństwa. Najpierw widać musiała zdarzyć się rewolucja, żeby nastąpiła ewolucja. Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam, jakie mam skarby w ogrodzie. Dodałam serce, energię i mnóstwo pracy, żeby o to zadbać, za to wdzięczność roślin nie ma granic. Zbieram więc i przetwarzam. Przy okazji uaktywniły się dobre geny, odkryłam, że potrafię i wpadłam w szał gotowania, czego owocem jest między innymi ten blog. Pracę zorganizowałam tak, żeby raz w tygodniu pojechać rano na lokalny targ, w spokoju obejrzeć, powąchać, poprzebierać i przywieźć do domu kosz pełen naturalnego dobra prosto z pola czy sadu, jednocześnie dając, kolokwialnie mówiąc, zarobić rolnikom z okolicy a nie sieci supermarketów. Oczywiście nie jestem ortodoksem i nie żywię się tylko tym. Market też się przydaje, choć preferuję lokalne małe sklepy. Popełniam czasem „grzech” fast foodu na stacji benzynowej, niestety zwykle to odchorowuję, więc zdarza się coraz rzadziej, gdy głód naprawdę zalewa mi oczy i rozum przestaje działać. Podróżując po Polsce, znajduję urocze i pyszne miejsca, w których wytwarza się produkty na bazie tradycyjnych receptur i przywożę zapasy: miody prosto z pasieki, jeziorowe ryby pod różną postacią, pachnące konfitury bez sztucznych dodatków. W niepowtarzalnych smakach czuć dotyk ludzkich rąk, przepływ dobrej energii, serce, pasję. Gdy wiem, kto za tym stoi, poznaję historię twórców, ich codzienne radości i bolączki, smakuje mi jeszcze lepiej. I zazdroszczę, ale tak pozytywnie, odnalezienia swojej drogi, właściwego miejsca na ziemi, sensu w życiu. Bo dla mnie to cała esencja bytu – nic tak nie łączy ludzi, jak wspólny stół, dobre jedzenie, długie rozmowy i bycie ze sobą a nie obok siebie.

 

 

Jeden dzień okazał się za krótki, żeby spróbować wszystkich pyszności, jakie znalazły się pod dachem łódzkiej targowej hali EXPO. Jadłam wręcz oczami, znalazłam przy okazji paru ulubionych producentów regionalnych, takich, jak Bartnik Mazurski, którego miody przywożę z Gościńca Głodowo, wyszłam więc obładowana, niczym wół, a po powrocie do domu, nie wiedziałam od czego zacząć. W końcu zaczęłam od kozich serów grądzkich. Ten z kozieradką niestety zbyt szybko się skończył :( Sery z Lwówka (Wielkopolska) powstawały latami. Jak mówi ich producent, Marek Grądzki, sam nie wie ile kilogramów nietrafionych wyrobów skonsumowały z dużą przyjemnością kury. Dziś to już doskonałość. Okręty flagowe z jego kolekcji mają ponad rok, a wyglądają jak stare, zmurszałe kamienie. Swój smak i aromat oddają w pełni po otwarciu. Kozy i krowy pasą się tu na własnych łąkach, nienawożonych, niepryskanych, bogatych w zioła i polne rośliny. Uzupełnieniem karmy jest jedynie śruta zbożowa z ziaren, które właściciel zbiera ze swoich pól. Nie widzą żadnej kiszonki ani syntetycznej paszy, chodzą luzem i przychodzą na wołanie :)

 

 

Kolejny hit w moim subiektywnym rankingu to czysto kozi ekologiczny ser podpuszczkowy twardy z dodatkiem suszonego cząbru,  z rodzinnego ekologicznego gospodarstwa „Figa” Wawrzyńca Maziejuka, na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczadów. 300 kóz pasie się w jednym z najczystszych przyrodniczo miejsc w Polsce, dzięki temu ich mleko jest aromatyczne i pełne wartości odżywczych. Specjalnością gospodarstwa jest wyrób ekologicznych serów metodami tradycyjnymi, m.in. wołoskich, farmerskich, bundzu, bryndzy, twarożków. Na wielkie otwarcie czeka tradycyjna kozia bryndza. Przecież nie mogłam zjeść wszystkiego na raz…

 

 

Wspaniałym dodatkiem do bryndzy będzie ekologiczny mus z czarnego bzu, wytwarzany ręcznie w rodzinnej manufakturze Smak Polskiej Tradycji w podwarszawskim Brwinowie. Tutejsze przysmaki oparte są na tradycyjnych recepturach, udoskonalanych z pokolenia na pokolenie. Dzięki inspiracjom zaczerpniętym z “babcinych” archiwów, powstają także współczesne połączenia wyznaczające nowe kulinarne trendy. Surowce są pozyskiwane z ekologicznych i certyfikowanych polskich upraw. Nie stosuje się środków konserwujących czy wzmacniaczy smaku.

 

 

A to wszystko z pysznym chlebkiem, którym zostałam obdarowana na stoisku Czystoziarnisty Whole & Pure. Niestety też szybko się skończył :( Bez mąki, bez drożdży, płatki owsiane, pestki dyni, ziarno słonecznika, nasiona lnu, płatki sojowe, olej rzepakowy, miód pszczeli, błonnik, sezam, ziarna żyta i orkiszu, kiełki żytnie, z niskim indeksem glikemicznym. Nie dość, że wyglądał to smakował wyśmienicie!

 

 

Z czym wylądują na talerzu buraczki z miodem lipowym, jeszcze nie wiem. Z trudem zdołałam się powstrzymać, żeby nie wyjeść ich żywcem z półlitrowego słoika za jednym razem. Wielkopolski Folwark Wąsowo, z którego pochodzą, to miejsce, w którym tradycja łączy się z nowoczesnością. Dziewiętnastowieczny Folwark powstał dzięki pasji Richarda von Hardta, który w latach 20. ubiegłego wieku zrealizował tu swoją wizję stworzenia unikatowego i najnowocześniejszego w Europie gospodarstwa. Obecnych właścicieli od 1993 r. napędza ta sama energia. Pieczołowicie i z dbałością o szczegóły prowadzą gospodarstwo agroturystyczne, częstując gości potrawami przygotowanymi z własnych ekologicznych warzyw oraz najlepszych produktów od lokalnych wytwórców. W Folwarku można powąchać aromatycznych ziół w ogrodzie, posmakować regionalnych dań, obejrzeć wspaniałą architekturę, wyjść o poranku boso na trawę, popijając aromatyczną kawę, obserwując jak natura budzi się do życia, posłuchać śpiewu ptaków, odpocząć. W gospodarstwie uprawia się wiele gatunków warzyw: buraki ćwikłowe, ogórki, cebulę, marchew, pietruszkę, seler, pora, dynię, cukinię, kapustę brukselską oraz zioła, a także zapomniane topinambur, pasternak. Do upraw wybierane są odmiany pochodzące głównie z polskich firm hodowlano-nasiennych, gdyż celem jest przywrócenie do życia starych odmian, od lat uprawianych na tym terenie. Gospodarze nie chodzą na kompromisy. Gdy kończy się hyćka , to jest tzw. limited edition i kto nie zdążył, musi czekać do następnego sezonu.

 

 

Czymś to wszystko trzeba przecież popić. Na targach znalazłam stoisko jednego z moich ulubionych producentów cydru. Dobroński Perry jest doskonały. Powstaje na bazie soku gruszkowego, według starannie opracowanej receptury i ma przyjemny, słodko- kwaśny smak dojrzałych gruszek. Cudownie orzeźwia i rozpieszcza podniebienie. Niestety w drugiej butelce już widać dno. Ale rąk już nie starczyło, żeby dźwigać kartony.

 

 

Było więcej tych zaskoczeń, nie sposób wszystkie opisać. Podobnych lokalnych i regionalnych smaczków jest bez liku. Wystarczy dobrze rozejrzeć się wokół w swojej okolicy, wykorzystać nadarzające się okazje tam, gdzie akurat jesteście w podróży. A jak już raz spróbujecie, będziecie szukać dalej, to wciąga. Z natury!