Off nad Jeziorem Narie czyli Wyspa Brzozowa i kozy

Od czasu do czasu robię sobie tzw. off czyli Off-line. Nie mam syndromu, że coś mnie ominie. Że przez parę dni nie zajrzę na fejsbunia. Że obejdę się bez fot na Insta. Przyjaciele wiedzą już, że nie należy się niepokoić, gdy znikam z radaru „znajomi w pobliżu – znajomi w podróży”. Lokalizacja off. Że nie odbieram telefonów i nie odpowiadam na smsy. Dźwięk off. Jedynie GPS on dla bezpieczeństwa. Nie lubię zgubić się w lesie.

Tym razem padło na ostatni weekend sierpnia. Takie szczęście mam, że dobra pogoda w tym roku zawsze gdzieś na mnie czeka. A nawet, gdy na chwilę się popsuje, to też nudy nie ma. Można na przykład 12 godzin pospać, zjeść śniadanie i znowu pospać. Szkoda tylko, że nie można wyspać się na zapas.

 

 

Myśli moje błądziły po Warmii i Mazurach. Coś mnie tam gna. Może byłam kiedyś pruską księżniczką…? Póki co zostańmy przy kurpiowskiej szlachciance, to przynajmniej jest pewne ;-)  Wiedziona więc potrzebą serca i duszy, pognałam na północ. Chciałam mieć przynajmniej z jednej strony wodę, a wyszło na to, że jest dookoła! Trafiłam na wyspę… Prawie, jak uwięziona w wysokiej wieży. Ach, te bajki  ;-)

 

 

Bajką nie jest, że trafiłam w wyjątkowe miejsce. Już takie szczęście mam, jak z pogodą. Jezioro Narie, jedno z największych jezior Pojezierza Iławskiego, leżące na wschód od Morąga, jest  też jednym z najczystszych jezior w Polsce, objętym całkowitą strefą ciszy. Raj dla żeglarzy i wędkarzy – wraz z malowniczymi dziewiętnastoma wyspami (niektórzy podają, że są 24), zatokami, półwyspami, zachęca do żeglowania i wypraw. Pławią się tu płocie, leszcze, okonie, szczupaki, węgorze, sielawy, sieje i miętusy.

 

 

Taką malowniczą wyspą jest właśnie Wyspa Brzozowa. Chciałam ciszy i spokoju i tu je znalazłam. Mimo, że Wyspa nie jest duża – raptem dwa hektary – i byli na niej inni goście, nie odczuwałam tego bynajmniej jako zgiełku. Nawet miło było popatrzeć na dzieci, które też zrobiły sobie off, bo zamiast siedzieć zatopione w ekranach smartfonów czy ipadów, budowały zamki z piasku, łowiły na molo małe okonie, goniły tutejsze koty czy karmiły łabędzie. Szacun dla rodziców – ci zresztą czytali książki, grali w gry, łowili trochę większe ryby, zajmowali się sobą i dziećmi. Szkoda, że to budzi podziw, bo w sumie powinno być normalne. No, ale nie obserwuję tego niestety zbyt często, więc dla mnie to był taki fajny mały cud  :-P

 

 

Kameralny klimat Wyspy po prostu temu sprzyja i duża w tym zasługa przesympatycznych właścicieli. Historia, jakich znamy coraz więcej. Po latach w korporacji mała rewolucja, nacodzień duże miasto, po godzinach miłość do Warmii, tchnienie drugiego życia w podupadający ośrodek na Wyspie i stworzenie niebanalnego miejsca do wypoczynku w bliskości z naturą. 13 komfortowo wyposażonych domków letniskowych, 5 pokoi dwuosobowych i 2 czteroosobowe studia – wszystko w spójnym stylu marynistycznym. Goście mają nieograniczony dostęp do łódek wiosłowych (jakoś trzeba wydostać się z wyspy, no chyba że ktoś lubi wpław ;-)  a tak serio można na nich wędkować i pływać rekreacyjnie. Dla aktywnych jest moc atrakcji: boisko do piłki siatkowej, boisko do badmintona, stół do ping-ponga, plac zabaw dla dzieci z piaskownicami, kąpielisko oraz basen dla najmłodszych pociech. Dla kinomanów świetlica w której odbywają się wieczorne projekcje filmów, wieczorki tematyczne. Dla „melomanów” jest kącik grajka wyposażony w syntezator, gitarę elektryczną z efektami, gitarę basową, saksofon. Amatorzy ogniska i grill mają też swoje miejsce. Organizowane są tutaj kursy żeglarskie, windsurfingowe i nurkowe pod okiem wykwalifikowanej kadry instruktorskiej. Odbywają się ciekawe animacje dla dzieci, np. sadzenie drzewek i roślin, warsztaty, imprezy tematyczne. Ośrodek otrzymał nagrodę Złoty Kompas w konkursie Mistrz Turystyki, Gastronomii i Rozrywki zorganizowanym przez portal turystycznyszlak.pl.

 

 

Gdy dojechałam na Półwysep Kretowiny, musiałam porzucić auto na przybrzeżnym parkingu i wsiąść na mini-prom, który dostarczył mnie wprost do restauracyjnego stolika z talerzem gorącej zupy szpinakowej. Pora była obiadowa. Nie zdążyłam się jeszcze oblizać, a w kuchni pani Bożenka wyczarowała smażoną sielawę, frytki i surówki. Deseru nie wciągnęłam, ale serniczek wyglądał bosko. Kolejne posiłki też nie pozostawiały złudzeń. Domowy rosół, ogórkowa, grillowany kurczak z kalafiorem polanym zasmażaną bułką z masełkiem czy pożegnalna kaczka z sosem wiśniowym i kulki bakaliowe – sielsko, pysznie, czarodziejsko, na samo wspomnienie znów zaczynam się oblizywać. Śniadania również „czym chata bogata”, wybór wędlin, serów, warzyw, domowe pasty, jajecznica z jaj od szczęśliwych kur, panierowane plastry cukinii i do tego konfiturka domowa – palce lizać. Dla fanów parówek: też były, ale ja już tego specjału od dawna nie tykam. Myślałam, że będę podjadać, więc w lodóweczce obok łóżka trzymałam co nieco – większość przywiozłam do domu, powiększoną o przewspaniałe sery z Koziej Farmy Złotna.

 

 

W ramach wycieczki rowerowej postanowiłam odwiedzić Kozią Farmę. Z tą myślą zresztą zabrałam z domu dwa kółka, że myknę godzinny spacerek dookoła jeziora. Jakoś wyszło mi dwa razy tyle, przy zabłądzeniu w jednej z wiosek i nadłożeniu kilku kilometrów przez Morąg, myknęłam w sumie jakieś 55 km. Dobrze, że na końcu było z górki i znów prom dostarczył mnie wprost do miski z zupą. Tak czy inaczej było pięknie! Uwielbiam mknąć po polnych drogach, leśnych ostępach, mijać ukryte głęboko jeziorka, niedostępne dla oczu z dala od głównych arterii, pokonywać warmińskie pagórki.  Nawet, jeśli piach sypnie czasem w oczy albo błoto strzela spod kół to nic. Wiatr we włosach, zachwyt w oczach, obłęd zieleni, kwiatów, motyli, a i zwierz jakiś potowarzyszy przez chwilę, zanim czmychnie w gąszcz, orzeł bielik pikuje nad głową – było pięknie! Tylko zapach skoszonych pól przypominał o schyłku lata. Powiało melancholią.

 

 

W tym całym dobrodziejstwie warmińskiej krainy, dotarłam na Kozią Farmę Złotna. Dobrze umówić się wcześniej na wizytę, żeby ułatwić Gospodarzom Kasi i Grzegorzowi życie, mają w końcu dość pracy w gospodarstwie. Posiadanie ponad 140 kóz zobowiązuje. Do tego serowarnia i bardzo przyjemna, gustowna agroturystyka. Kozia Farma Złotna znajduje się niedaleko Morąga, na granicy Warmii, Powiśla, Żuław i Mazur – krainie zwanej niegdyś Oberlandem. Ponad 90 hektarów pól, łąk i pastwisk – raj dla swobodnie pasących się kóz. Podczas mini-degustacji wytwarzanych tu produktów (znów się oblizuję…) właściciel opowiedział mi o farmie i powrocie do tradycji tych ziem. Ideą, która mu przyświeca,  jest powrót do źródeł, do czystej, zdrowej żywności, już od etapu uprawy roślin, poprzez karmienie zwierząt  zdrową, niepryskaną, ekologiczną karmą,  po troskliwą opiekę nad zwierzętami. W koziarni byłam pierwszy raz w życiu i jak mile zaskoczona. Kozy naprawdę szczęśliwe, przyjazne, niektóre łaszą się, jak psy, patrzą oczami kota ze Shreka „no pogłaszcz mnie, podrap za uszkiem” :mrgreen:  Byłam pełna podziwu dla Gospodarzy – rozpoznają swoje wychowanki i do każdej mówią bezbłędnie po imieniu! Wielkie serce – to jest zapewne jeden z wielu sekretów wytwarzania tak przepysznych serów zagrodowych z koziego mleka: krótko dojrzewających serów podpuszczkowych, śmietankowych twarożków z pasteryzowanego i niepasteryzowanego mleka, kozich serów solankowych, wędzonych, a także kefirów i jogurtów. Dobrze, że miałam większy plecaczek a i tak ledwo wcisnęłam paczkę… Szybko zostały skonsumowane po powrocie do domu a moje serce, a właściwie kubki smakowe, skradł olender z kozieradką i twarożek. Na szczęście można je nabyć na paru warszawskich bio-bazarach (i nie tylko warszawskich – lista miejsc jest na stronie www.koziafarma.pl) lub zamówić w farmerskim sklepie internetowym.

 

 

Sery to była oczywiście tylko przegryzka, bo po wyczerpującej wyciecze, pochłonęłam obiadową mega-porcję, która czekała na mnie na Wyspie. I… padłam. Zamknięta w przysłowiowej wieży czyli przestronnym studio na pięterku z widokiem na jezioro, przespałam jak niemowlę kolejne 12 godzin. W międzyczasie zdarzyła się burza, pokropiło rzęsiście, ale lubię, gdy mokry las pachnie deszczem. Wiadomo przecież, że po deszczu zawsze wychodzi słońce. Tak było i tym razem: słonecznie, pięknie i pysznie!