Dobre, bo polskie

Pewnego dnia na zaproszenie naszych współpracowników z Włoch uczestniczyliśmy w degustacji połączonej z kolacją, podczas której prezentowano wina kilkunastu niewielkich producentów, poczynając od Piemontu, na Sycylii kończąc.

Kolacja miała miejsce w Villa de Winckels, w małej miejscowości Marcemigo di Tregnano, prowadzonej przez rodzinę Merzari w willi pochodzącej z lat 1100 -1400 i poddanej w 1992 r. gruntownej i skrupulatnej renowacji. Cały ten kameralny kompleks był idealnym miejscem dla tego typu przedsięwzięcia.  Kluczem wyboru winiarzy było to, że produkowali wina wysokiej jakości, w małych ilościach, w bardzo małych, rodzinnych winnicach z wieloletnimi, często kilkuwiekowymi tradycjami produkcji wina. Kulinariów opisywał nie będę, bo nie starczyłoby miejsca.

Villa de Winckels

Należałoby raczej opisać wina i ich twórców. Igora Erzetic z winnicy Branko z Friuli, robiącego świetne pinot grigio. Nieznanego nam wcześniej Paolo Demarie z Piemontu, z którym (dziękować niebiosom!) bardzo przypadliśmy sobie do gustu, dzięki czemu po zakończeniu degustacji mogliśmy zakończyć wieczór zapadając się w otchłań jego Roero, Barbaresco i w końcu Barolo. Ritę Fois z sardyńskiej Villi di Quartu, z jej najstaranniej, jakie znam, zrobionym vermontino i cannonau. Luca Tiberiniego z Montepulciano, z jego z nabożną czcią robionymi wariacjami na temat Vino Nobile. Remusa de Luca, który w Abruzzo z Montepulciano d’Abruzzo robi wszystko, co z tego szczepu da się zrobić. Luciano Angeliniego z Apulii, którego Primitivo, wbrew obecnej modzie, pokazuje, że mocno alkoholowe wino może być wielkie. I wielu innych…

Opisać wszystkiego i tak się nie da, więc zmierzam do tego, że nawet na niewielkiej degustacji, z niszowymi, małymi producentami, można było poczuć, że Włochy, jeśli chodzi o produkcję wina, potęgą są i basta.

Włochy produkują rocznie ponad 40 mln hektolitrów wina (najwięcej na świecie) i zaspokajają 20 proc. światowego zapotrzebowania. Powierzchnia włoskich winnic to ponad 1 mln ha. To robi wrażenie – i w skali makro, i w kontakcie bezpośrednim z kultura winną na miejscu. To bogactwo czuć nawet podczas niewielkiej degustacji organizowanej dla kilku klientów. Potęga! Oczywiście z drugiej strony nadprodukcja wina jest potężnym problemem, więc każdy, kto reprezentuje nowy rynek, jest traktowany z dużą atencją.

Na wzmiankowanej degustacji poznałem pewnego dżentelmena z Indii – Jindhala, z którym wymieniliśmy się informacjami i ciekawostkami na temat rynku wina w naszych krajach. Jindhal, kiedy rozmowa zeszła na spożycie i tendencje rynkowe, uśmiechnął się i powiedział mniej więcej tak: „U nas pije się niecały litr wina rocznie na mieszkańca. Ale wiesz, Indie to bardzo duży kraj. A Polska, jak na Europę, też niczego sobie, macie naprawdę olbrzymi potencjał, bo zajmować się winem we Włoszech to kompletnie bez sensu. Takiej konkurencji nie ma nigdzie”.

Jak zawsze z żalem opuszczaliśmy Włochy, zazdroszcząc potęgi różnorodności dostarczającej każdemu winomaniakowi dziecięcej wręcz radości.

Jakiś czas później dostałem od Jindhala maila: „Piotr, gratuluję. Wiedziałem, że Polska winiarsko ma olbrzymi potencjał. Czytałem, że powierzchnia winnic zwiększyła się u Was kilkukrotnie w ciągu 3 lat, a spożycie na głowę mieszkańca znowu wzrosło prawie o 10 proc. w ciągu roku. Tak trzymajcie”.

Sprawdziłem. Nie powiem, wzruszyłem się trochę. Powierzchnia wszystkich winnic w Polsce wynosi dziś ok 1000 hektarów. I jak się na to patrzy, to faktycznie oznacza, że w przeciwieństwie do Włoch, gdzie wielu winiarzy będzie musiało zaprzestać produkcji, mamy olbrzymi potencjał. I wynika on nie z suchych liczb, dotyczących wzrostu areału, produkcji i spożycia, ale z tego, że te 1000 hektarów to dzieło ludzi z pasją, fascynatów, którzy wbrew wszystkiemu realizują swoje marzenia i przy odrobinie szczęścia i talentu (bo pracy się nie boją) uda im się to, co niemożliwe: żyć z winiarstwa w Polsce. Szaleństwo.

I to urzeka mnie jeszcze bardziej niż przebogata, ciągła i potężna pod każdym względem tradycja robienia wina Włochów. Wbrew wszystkiemu – państwu, absurdalnym przepisom, pogodzie, konkurencji na rynku wina – są u nas tacy, co i tak będą produkować wino! Potęga robi wrażenie, ale ja bardzo cenię ten nasz „olbrzymi potencjał”.

Dlatego zrobiliśmy wyłom od zasady, że w Kotłowni mamy tylko włoskie wina.  Na honorowym miejscu postawiliśmy regał z polskimi winami, czy to z sympatii czy z przekonania, że polskie też może być dobre. I to nie dla zysku, bo ceny w Kotłowni są, jak na warszawską winiarnię, bardzo atrakcyjne.

Na razie wyselekcjonowaliśmy trzy perły:

 Winnica Małe Dobre we wsi Małe Dobre k/Kazimierza Dolnego nad Wisłą (małopolski przełom Wisły)

Małe DobreChodorowa w sercu Ziemi Sądeckiej, pośród wzgórz Pogórza Rożnowskiego

Chodorowa

Winnica Płochockich w Darominie na ziemi sandomierskiej – jedna z najbardziej znanych polskich winnic

Winnica Płochockich

 

Białe czy różowe wina z tych winnic, nie dość, że są w sprzedaży, to są winami, z których autorzy naprawdę mogą być dumni.

Piotr Wisłocki

http://winiarnia-kotlownia.pl/